Forum  Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Wanda, co Niemca nie chciała, cz. I

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Blanacz
Stały Bywalec
Stały Bywalec


Dołączył: 26 Wrz 2009
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Berolinum
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:15, 02 Paź 2009    Temat postu: Wanda, co Niemca nie chciała, cz. I

Słupsk 2008
Wanda, co Niemca nie chciała
Źle na mnie działa mój widok z okna. Młode pisarki w starych książkach widziały parki, ogrody, jeziora… Nic dziwnego, że potrafiły żyć w swoim wyimaginowanym świecie, że nic ich nie rozpraszało, żyły pisaniem i nie znały tych dni, kiedy siada się przy biurku, a słowa uciekają nam spod palców, gdy tylko podejmie się pióro.
Nie dalej jak wczoraj kazałam przenieść moje biurko z ciężką żeliwną maszyną do pisania pod okno w nadziei, że obserwowanie świata, obserwowanie tłumów spieszących w sobie tylko znanym kierunku pomoże mi utrwalić te historie, słowa ludzi rozbijające się w moich myślach, domagających się ujścia na białą kartkę.
A jednak teraz zamiast kawałka tapety widzę przed sobą to szare miasto, ten brudny budynek z połowy lat siedemdziesiątych. Vis á vis mojego okna szary pręgowany kot ułożył się na parapecie. Dobre i to. Nie tak dawno z tego mieszkania znany mi od lat blokers Meta wyrzucił na chodnik wyglądający na całkiem sprawny rower. A nawet ten kawałek parku, który powinnam dostrzec, zakrywa obecnie powiewający na wietrze, suszący się koc sąsiadów.
Jej to jednak nie przeszkadzało. Spędziła w tym mieszkaniu, dokładnie w tym pokoju ostatnich dziesięć lat swojego życia, nie zdając sobie już zapewne sprawy, że ten dziwny dźwięk, który czasem do niej docierał, nie był szumem morza, ale ruchem ulicznym. Jej to już zupełnie nie przeszkadzało.

Urodziła się sto lat temu na samym krańcu świata, w Rabce. Zawsze posłuszna, zawsze dumna. W wieku ośmiu lat przeczytała „Trylogię” Sienkiewicza, znała na pamięć całego „Pana Tadeusza”. Była wielką patriotką, rzekłbyś, niemal nacjonalistką. Chełpiła się swoim imieniem.
— Wanda, co Niemca nie chciała — przedstawiała się zawsze.
— Czegokolwiek byś o babci Wandzie nie słyszała — powiedziała mi kiedyś jej wnuczka — pewne są trzy rzeczy: nienawidziła Niemców… nienawidziła Ruskich… i nie umiała gotować. Resztę musisz selekcjonować, bo nigdy nie dojdziesz do meritum.
Tak więc selekcjonowałam. Rozmawiałam z jej krewnymi, szperałam w starych pożółkłych listach, jej zeszytach z wierszami, książkach o okupacji — i znalazłam wiele innych pewnych bardziej lub mniej informacji.
Panienka Wanda, choć przyrównywana do "chodzącej cnoty" Oleńki Billewiczówny, wcale takim nieskazitelnym aniołkiem nie była. Jako że panience Wandzie nie wypadało raczej (nawet z obstawą trzech służących…) chodzić na odczyty Boya, a już od wczesnego dzieciństwa ciągotkami do dobrej literatury się charakteryzowała, wkładała wieczorami fartuszek pokojówki i przemykała się do teatru. Żadne zakazy nie były w stanie zahamować jej pociągu do poezji.
Nie zdziwiło zatem zapewne nikogo, że panienka Wanda spakowała się któregoś dnia i wyjechała do Poznania podbijać świat — już jako studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Poznańskim.
Widzę ją na starych fotografiach: klasyczna jasnowłosa piękność o wyrytych w porcelanie rysach i niesamowicie błękitnych oczach jak niezapominajki. Kto na nią spojrzał, był stracony od razu, gdyż mało kto był dość godny, aby móc się formalnie starać o rękę panienki Wandy z Białego Domku.
Panienka Wanda uczyła się wytrwale wszystkiego, co tylko mogło ją zainteresować. Właśnie: niestety, ta urocza zadziora nie miała najmniejszej ochoty tknąć podręcznika do przedmiotu już wtedy będącego zmorą wszystkich przedstawicieli braci studenckiej — gramatyki opisowej. Już na pierwszych zajęciach z tej jakże pasjonującej dziedziny orzekła, że są to duby smalone i nie skala swojej pięknej główki nikomu niepotrzebnymi morfemami, sufiksami czy formantami zerowymi. I nie skalała.
Niezrażona, w pełni przekonana, iż sprawiedliwości stało się zadość, a podręcznik do gramatyki opisowej słusznie trafił w kąt pokoju pomiędzy pajęczyny, ponownie się spakowała i wróciła na lato do Białego Domku w Gdyni, z blondwłosą główką nafaszerowaną teoriami o rzekomym ojcostwie Odyseusza, motywie Stabat Mater Dolorosa czy równie zajmującymi pieśniami Kochanowskiego (z „Pieśnią o cnocie” na czele, rzecz najzupełniej oczywista). Zanim ktokolwiek zdążył ją zapytać, jaki to nowy szaleńczy cel sobie obrała, jej starszy wielce poważny i wszędzie szanowany brat Jasiek, czytelnikom miejscowej gazety bardziej znany jako dowcipna kontrowersyjna dziennikarka Janina Kuropatwa, zaprosił panienkę Wandę na zabawę taneczną w Szkole Morskiej.
Rzecz jasna, niemal dwudziestoletnia panienka Wanda nie podpierała ściany zbyt długo. Natychmiast po rozpoczęciu zabawy podszedł do niej wysoki, przystojny absolwent tejże szkoły w galowym mundurze. Zmierzywszy go spojrzeniem od stóp po sam czubek głowy, postanowiła ocenić jego zdolności taneczne. Oceniwszy zdolności tanecznie marynarza, wpadła na pomysł, aby ocenić swoje talenta w kierunku bycia stateczną matroną.
Takoż i stateczną matroną Wandą, a bardzo prędko i stateczną panią kapitanową, została. Obwieszana brylantami i perłami jak drzewko bożonarodzeniowe, nosząc znienawidzone kapelusze, przyczyniła się do zwiększenia liczby ludności ziemskiej o jednego krzepkiego obywatela, przyszłego kapitana statku. O ilu nieszczęśliwych wielbicieli, którym dane było pójść w ślady Werthera, liczba ludności na błękitnej planecie się zmniejszyła, nikt nie miał zdrowia liczyć.
Gdy zatem stateczna matrona Wanda ze statecznym ojcem rodziny kapitanem Stachem zostawili w domu trzyletniego, niezbyt mimo wszystko rezolutnego Krzysztofa — wzięli młodszą siostrę matrony Wandy pod pachę i się na kolejną zabawę taneczną wybrali.
Moralności Wandy — wszak przyrównywano ją zwykle do Oleńki Billewiczówny! — nic nigdy podważyć nie mogło. Już po jej śmierci na sprawie o podział majątku, gdy zadano formalne pytanie, czy też Wanda NN miała jakieś dzieci nieślubne bądź przysposobione?, ktoś na sali, skrywający się za mocno podchmielonym, ponad siedemdziesięcioletnim kapitanem Krzysztofem wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
Takoż i kapitan senior Stach nie pilnował małżonki przez cały czas zabawy. I Bogu niech za to będą dzięki.
Otóż na zabawie pojawił się ktoś jeszcze. Pan z panów, wysoki, czarnowłosy, zielonooki, o niesamowitym wyczuciu rytmu i genialnym słuchu, co w czasie tańca gotów był wskazać jakiegoś chłystka w orkiestrze i powiedzieć:
— O! To ten gubi dźwięk, skrzypek od siedmiu boleści!
I tym razem to stateczna matrona Wanda była zgubiona. I zbytnio nie rozpaczała z tego powodu.
Pan z panów, czarny i dostojny jak Korwin w jego nazwisku, wiedział jednak nie gorzej od niej, co wypada, a co, niestety, już nie tak do końca. Zatem pan z panów o jakże pospolitym zestawieniu imion Zbigniew Zbyszko nie tańczył bynajmniej cały wieczór ze stateczną matroną Wandą (jakżeby tak można!), ale ażeby mieć na stateczną matronę nieco lepszy widok, obrał sobie za tę uprzywilejowaną, co to jego genialny słuch muzyczny docenić by mogła, siostrę statecznej matrony — Hankę.
Panienka Hanka, rzecz jasna oczarowana, do końca życia Wandzie tej zniewagi wybaczyć nie zdołała.
Kilka tygodni później Gdynia zaczęła huczeć od plotek. Wielki skandal! Rozwód! Wanda z Białego Domku i ten cały Korwin! Nie, tak być nie może!
Statecznej matrony Wandy tym razem nie zainteresowało jednak, czy wypada, czy też nie. Znudziła jej się rola statecznej matrony — a jak wiadomo powszechnie, zachcianka poety jest prawem, tym bardziej poety blisko spokrewnionego z Kossakami, Woysznis-Terlikowską, i mającego chętkę na genotyp ciotecznego wnuka Orzeszkowej! Została zatem rozwódką Wandą.
Prędko pobrali się z panem z panów, tu jednak rozwódka Wanda po raz pierwszy musiała pogodzić się z przykrymi konsekwencjami swoich poczynań. Nie było ślubu kościelnego, jedynie zwykły urzędnik. Nie rozpaczała: nie od dziś wiadome było wszystkim, że rozwódka Wanda do wierzących się nie zalicza. Podobnie nie zaliczała się cała reszta jej rodzeństwa, jednak tylko Wanda znajdowała na to uzasadnienie:
— Nie lubię papieży. W „Kordianie” papież kazał Polakom się modlić, czcić cara i wierzyć! Dosyć mam religii!
Nie można jednak zaprzeczyć, że w kwestii religii cała familija Wandy miała nowatorskie poglądy. W pamięć na długo zapadła wszystkim cioteczna siostra rozwódki Wandy, która za filozofię życiową obrała sobie nikomu nieznany zbyt dobrze i dość groźnie brzmiący hinduizm.
Do konsekwencji rozwodu zaliczała się także sprawa Krzysztofa. Wanda, jako ta, co od męża odeszła, nie miała prawa widywać się z synem. Gdy trochę podrósł, stała za krzewami pod jego szkołą i patrzyła, jak wraca do domu w obstawie trzech służących. Kiedyś jednak Krzysztof spostrzegł ją i wymknął się służącym. Podszedł do niej, zmierzył spojrzeniem i powiedział:
— Tobie nie wolno tu przychodzić.
I odszedł.

Zaczęła się wojna. Wielkie państwo, pan z panów i rozwódka Wanda z Białego Domku z dwiema córkami zostali wysiedleni z Gdyni. Niewzruszeni zostawili swój domek letniskowy pod opieką nowych niemieckich lokatorów (zachcianką ich bowiem było urządzić sobie w Białym Domku bazę) i wyjechali do Warszawy, gdzie w samym centrum czekało na nich mieszkanie. Teoretycznie luksusowe, poniektórzy potrafili doszukać się w nim jednak jakichś wad. Wanda uważała, że jej ślubny (przed urzędnikiem) szuka dziury w całym, gdy narzeka na widok z okna, nocne hałasy czy towarzystwo. Co mu się nie podoba? Tam jakiś mur na Żelaznej wybudowali, części mieszkańców Warszawy lokale przygotowali, to trochę w nocy postrzelają, porządek zaprowadzą… A towarzystwo? Co niby mu się nie podoba? Twierdzi, że to niby niebezpieczne, że nie powinna, ale nic nie mogło jej odwieść od raz powziętej decyzji: zapraszała sąsiadów zza muru na podwieczorek, dawała im jeść do woli. A o co ten ślubny (przed urzędnikiem, nie zapominajmy!) ma znowu pretensje? Że świeżej strawy na straganach w ich dzielnicy nie było i się odzwyczaili, a potem jakieś ten-tego rewelacji żołądkowo-jelitowych u nich dostają? Phi! Służącą — trochę do nich podobną — się wyśle, to i posprząta!
W sprawie tego niebezpiecznego podobieństwa bezimiennej służącej do sąsiadów zza muru granatowy policjant przyszedł do nich kiedyś z towarzyską wizytą. Ukłonił się grzecznie państwu, blondynce o niebieskich oczach i brunetowi (podejrzane) o oczętach wściekle zielonych (no, dobrze, ujdzie… a i rodowód sprawdzony, niech mu tam będzie…), minął powiększoną o jednego berbecia gromadkę zielonookich brunetek (dlaczego ten drobiazg nie jest do niej podobny? Hm…) i powiedział stanowczym głosem:
— Zatrudnia pani Żydówkę!
— Ależ skąd, to góralka spod Grójca! — roześmiała mu się w twarz ta urocza blondwłosa osóbka.
Po wymienieniu jeszcze paru uprzejmości, które wielcy państwo przyjęli z chłodnymi uśmiechami, granatowy policjant wziął nogi za pas. Tej samej nocy nogi za pas wzięła również ta sprawiająca drobne problemy natury estetycznej służąca. Na odchodnym Wanda, co Niemca nie chciała (granatowego policjanta przypuszczalnie również nie) zadała jej jakże codzienne pytanie przy typowym, romantycznym farawell:
— Jak ty się właściwie nazywasz? Może teraz mi powiesz?
Góralka spod Grójca ściągnęła usta i wycedziła:
— Nie pani sprawa.
Góralka spod Grójca, jak zresztą na góralkę z dziada pradziada przystało, wywieziona została za Kraków.
Służące się zmieniały, nic szczególnego. Przyszła kolejna, a za nią następna. Zmieniła się jeszcze jedna rzecz: służące przestały mieszkać na ulicy Żelaznej, ale przychodziły codziennie rano i wracały do domów wieczorem. Do zmiany tej zmusiła wielkich państwa dość nieoczekiwana wizyta dwóch krewniaków, którzy z jakichś bliżej niesprecyzowanych powodów upraszali się o lokum za szafą w kuchni. Ich niecodzienne życzenie natychmiast się spełniło i zamieszkali za szafą, polska gościnność granic nie zna, nawet jakową wnękę można odkurzyć, dlaczego by nie? Mieszkali sobie za szafą, nikomu nie przeszkadzając, cicho jak mysz pod miotłą, czasami tylko wysuwali nosa na kilka minut i z dzieciaczkami żartowali. Sfeminizowana gromadka zasznurowała usta, czemu pan z panów nadziwić się nie mógł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 532
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Kocia Chatka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:22, 02 Paź 2009    Temat postu:

Cieszę się, że nie kazałaś długo czekać na swój pierwszy tekst Smile

Zaskoczyłaś mnie długością opowiadania oraz ogromem czasu akcji. Opisałaś niemal całe życie tej niezwykłej kobiety!

Aż chciałoby się to rozwinąć, wydłużyć, uzupełnić, żeby wyszła piękna powieść. Nie myślałaś o tym?

Trzymam kciuki za Twoją dalszą twórczość!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin