Forum  Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Co nowego w kinie?
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kino i telewizja
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Emeraldine
Bratnia dusza
Bratnia dusza


Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 360
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Warszawy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:33, 23 Kwi 2010    Temat postu:

Byłam dziś na "Starciu Tytanów". Zamiast recenzji zamieszczam subiektywne podsumowanie zalet i wad filmu, które wkleiłam też na filmwebie.

Zalety:
- efekty specjalne, zwłaszcza podczas scen walk (np. z gigantycznymi skorpionami). Jednak nie ma co liczyć na to, że jakieś ujęcie powali na kolana z wrażenia, bo teraz tak naprawdę mało co może nas zaskoczyć.
- dość wartka akcja, choć nie do końca. Był taki moment, że miałam ochotę nacisnąć przewijanie na podglądzie
- czarny pegaz, dżin i jego niebieskie światełko, przeprawa przez Styks
- zaletą może być sam fakt osadzenia akcji w mitologicznym świecie, chyba że ktoś w szkole nie przepadał za grecką mitologią. Mi osobiście podobało się wykorzystanie wątków z mitu o Perseuszu
- sporo znanych aktorów (choć może to być zarówno zaleta jak i wada)
- Pan Avatar, czyli Sam Worthington. Dla mnie osobiście jego obecność była największą zaletą tego filmu
- muzyka. Warto na nią zwrócić uwagę

Wady:
- fabuła i dialogi na kiepskim poziomie, zdarzały się też mocno naciągane sceny. Ten film jest dobry dopóki traktuje się go jak przygodówkę mającą za zadanie dać nam po prostu rozrywkę. Zasada jest jedna: oglądamy, nie myślimy. Bo jak już zaczynamy myśleć to uderza w nas cała banalność i płytkość scenariusza pomimo atrakcyjnej formy
- początek. Pomysł z kobiecą narracją jest żywcem zerżnięty z "Drużyny Pierścienia"
- niestety nie da się za bardzo utożsamić z bohaterami. Drużyna Preseusza rozpada się szybciej niż zdążymy polubić kogokolwiek
- słabo zarysowany wątek miłosny (przez cały film nawet pocaunku nie było, co jak na te czasy jest dość nietypowe)
- za mało bogów. W napisach końcowych wymieniono szereg bogów, a w filmie ich praktycznie nie ma. Stoją sobie jakby w tle i nawet nie można się im przyjrzeć by się domyśleć kim są. Na pierwszym planie są tylko dwie postacie: Zeus i Hades. Swoje kilka sekund mieli też Apollo i Posejdon. I tyle. Szkoda.
- zakończenie. Nagłe jak końcówka odcinka w serialu. Szybka rozwałka Krakena, 2-3 minuty dialogu i "arrivederci Hellas".
- dziwne wrażenie jakby akcja zawężona została do jednego miasta Argos i jego mieszkańców. Tylko nimi zajmują się bogowie, zupełnie jakby nie istaniała cała reszta Hellady
- Ralph Fiennes. Nie trawię gościa niezależnie od tego jaką rolę by zagrał
- sztucznie wyglądająca Meduza. Nasuwały się skojarzenia z "Beowulfem" z 2007 roku
- raczej nie ma specjalnej różnicy między zwykłą wersją a 3D, a przynajmniej ja tego niemal nie odczułam. Jeżeli ktoś ma dylemat na którą wersję iść, to lepiej na zwykłą. Szkoda kasy na 3D. Ja niestety nie miałam wyboru - albo w 3D albo wcale.

Mimo to nie żałuję, że byłam. Z góry nie nastawiałam się na nic ambitnego. Chciałam nawalanki, miałam. Chciałam popatrzeć na Worthingtona, popatrzyłam. I tyle. Szału nie było. "Starcie Tytanów" jest do obejrzenia i zapomnienia. Sprawdzi się za parę lat na małym ekranie jako "Hit na sobotę" czy coś w ten deseń.

Czy któraś z Was wybiera się może na "Ondine"? Jeśli tak, to jestem ciekawa opinii.

----------------

Wczoraj byłam na Robin Hoodzie. Zamieściłam jak zwykle podsumowanie na filmwebie, ale wklejam je też tutaj. Jednak uwaga! Będzie lekki spoiler.

Zalety:

- aktorzy - Russell Crowe i Cate Blanchett. Przyznam, że miałam spore obawy co do obsadzenia ich w głównych rolach. Oboje wydawali mi się za starzy i w dodatku zbyt mocno kojarzeni z innymi filmami. Bałam się, że nadal będę patrzeć na Russella przez pryzmat Gladiatora, ale tak nie było. Oglądałam Robin Hooda a nie Maximusa choć wyglądem nie różnili się zbytnio. Zarówno Crowe jak i Blanchett udowodnili, że są jeszcze w stanie pokazać się z troszkę innej strony, wykrzesać z siebie coś więcej. Oboje są znani i nienajmłodsi. Siłą rzeczy wolałoby się widzieć młode mniej znane twarze. W tym przypadku jednak cieszę się, że Ridley Scott postawił na aktorów doświadczonych i takich, z którymi mu się dobrze współpracuje, bo podejrzewam, że to żadna przyjemność użerać się z młodzikami. Film o legendarnym Robin Hoodzie nie mógł być przecież spartaczony. Oczekiwania były zbyt wielkie.
Generalnie duet Crowe-Blanchett wypadł w mojej opinii bardzo dobrze. Zwłaszcza Cate jako Marion pokazała charakterek. Nie brakowało też humorystycznych dialogów, które ubawiły widownię (fajna scena, w której Robin karze Marion poprosić by poszedł z nią do sypialni, albo scena, w której pyta ją czy jej mąż dobrze robił mieczem, na co ona odpowiada, że był "krótki, ale uroczy" i dopiero po chwili orientuje, że to pytanie było BEZ podtekstu). Oczywiście tego typu dialogi nie były w żaden sposób nacechowane hamerykańską wulgarnością, jeśli rozumiecie co mam na myśli. Nawet jak były jakieś wiadome podteksty, to jednak nie wywoływały w widzu poczucia żenady.
Zaś jeśli chodzi o kwestie romantyczne, to jest ich nie wiele. To dojrzali bohaterowie, a nie młoda parka patrząca sobie w oczka. Nie zobaczymy więc Marion wrzeszczącą rozdzierająco "Rooobiiiinnn!" i rzucającą mu się na szyję. Nie będzie też scen erotycznych, nie mniej jednak wzajemna fascynacja przeradzająca się w miłość jest widoczna i na moje oko tzw. chemia między Cate i Russellem się wytworzyła elegancka. Romantycy będą zaś zadowoleni ze sceny z tańcem przy ognisku.

- scenografia i kostiumy - rewelacja. O tym czy faktycznie oglądamy na ekranie obrazki niczym z XII wieku mogliby się wypowiedzieć historycy. Nie mnie to oceniać, choć uważam, że wszystko wyglądało bardzo autentycznie. Angielska wioska jest brudna, wnętrza zamku surowe i zimne, ludzie też wyglądają odpowiednio "swojsko" jak na tamte czasy przystało. Z drugiej strony udało się Scottowi zachować barwność i żywość obrazu. Mam na myśli to, że w niektórych filmach tego typu, reżyserzy chcąc jak najlepiej pokazać realizm dawnych czasów, popadają w przesadę serwując nam ponure, obskurne, wręcz rynsztokowe obrazki. U Scotta jest wszystko w odpowiednich proporcjach. Widzimy zarówno uwalane błotem i słomą podłogi, jak i ładne widoczki. Zdziwił mnie tylko biały rumak na zielonym wgórzu i zastanawiałam się z czego on był zrobiony. Chyba z białych kamieni.

- w tym filmie cieszą drobiazgi o ile ktoś zwraca uwagę na kwestie estetyczne. Bardzo podobał mi się dom Marion. Atmosfera wnętrza, wystrój - od szkiełek w oknach, po wielki kominek, przed którym leżały psy. Piękna była też sowa królowej. Podobały mi się także hulanki i swawole w gospodzie - żwawa muzyka, rytm, picie, taniec, żar, pot, śmiech... impreza jak się patrzy. Nawet brat Tuck był zadowolony (propos brata Tucka; warto zobaczyć jego akcję z pszczołami). Na uwagę zasługuje też... czcionka liter w momencie, gdy pojawia się napis w jakim miejscu toczy się akcja. Proszę zwrócić uwagę na piękne linie wypełniające wnętrza liter, które mają "brzuszki" tj. "B" czy "P".

- sceny walk - bardzo dopracowane, realistyczne i budzące emocje. Wprawdzie nie było przesadnie krwawej jatki, ale oglądając mamy pewność, że widzimy zaciekłą bitwę czy oblężenie a nie jakieś wyreżyserowane podrygi statystów z mieczami. Najbardziej zapamiętałam moment, gdy Anglicy wypuścili strzały w kierunku Francuzów dobijających do wybrzeża. Ich widok i świst robił wrażenie. Miłym akcentem była też scena, w której Robin strzela z łuku i trafia w szyję Godfreya. Od razu przypomniała mi się słynna scena z "Robin Hooda - Księcia Złodziei" kiedy to kamera podąża za lecącą strzałą. Innym smaczkiem było też nawiązanie do angielskiego powiedzenia "my home is my castle".

- wspomniana już dawka humoru w wykonaniu Robina i Marion oraz drużyny Robina. Nie przesadzono też nadmiernie z patetyzmem i chwytającymi za serce przemowami czy nośnymi hasłami (choć zupełnie bez patriotyczno-waleczno-sercowskich wątków się nie obyło). Francuzom się trochę dostało, ale nie na tyle, by pojawiły się głosy oburzenia ze strony francuskiej widowni. Moim zdaniem można było zaryzykować i jeszcze bardziej dobitnie zaznaczyć angielsko-francuską nieprzyjaźń.

- to jak dotąd najbardziej poważne potrakowanie postaci Robin Hooda i bardzo prawdopodobna wersja narodziny jego legendy. Nadal pozostał prawy, uczciwy, odważny etc., ale przestał być facetem w rajtuzach w kapeluszu z piórkiem.

Wady:

- kilka nieścisłości, przykładowo: na początku filmu Marion pomaga Robinowi ściągnąć kolczugę. Widzimy, że te żelastwo jest rzeczywiście ciężkie i niewygodne. Ale pod koniec filmu Robin niesie Marion, która nie dość, że ma na sobie kolczugę, to jeszcze jakiś czas leżała w niej w wodzie. Wniosek: Robin Hood musiał być strongmenem jak nasz Pudzian skoro uniósł swoją nadobną żelazną ukochaną niczym piórko.
Mocno naciągana była też scena, w której Marion pojawia się na miejscu bitwy w towarzystwie chłopaczków z lasu Sherwood, do których to na początku filmu pałała niechęcią za kradzież zboża. Ja rozumiem, że w obliczu francuskiej nawały dzieją się różne rzeczy, ale wiejska kobita w czarnej zbroi przybywająca niczym Joanna d'Arc i to ze zgrają dzieciaków, to już jednak przesada.

- naciągany wątek przeszłości Robin Hooda. Ta cała historia o jego ojcu była moim zdaniem bezsensowna, jakby na siłę wepchnięta w scenariusz.

- nieciekawa muzyka niejakiego Marca Streitenfelda. Momentami "zajeżdżała" Gladiatorem, miała irytującą wstawkę jakiegoś fletu (?), którego "obijający się o mózg" dźwięk miał podkreślić dramatyzm sceny. Zero rozmachu i interesującego motywu przewodniego. Czasem tylko pojawiały się mile brzmiące partie i motyw muzyki celtyckiej, ale nic poza tym. Za to melodia lecąca podczas napisów końcowych była niezła i muszę się z nią zapoznać.

I to tyle refleksji. Pod względem scenariusza wybitne dzieło to nie jest, ale za to wykonanie bardzo profesjonalne. Ujęcia kamery, wszystkie najazdy i odjazdy - perfekt. Czy to się przełoży w przyszłości na jakiegoś Oskara, zobaczymy. W każdym razie z czystym sumieniem polecam ten film. Mnie nie rozczarował.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Emeraldine dnia Nie 0:03, 16 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kino i telewizja Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin