Forum  Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Moja twórczość z lasu jodłowego
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Wiki
Moderator


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 2090
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:53, 14 Lut 2009    Temat postu: Moja twórczość z lasu jodłowego

Tak jak dziewczyny postanowiłam odnowić swój dawny kącik literacki Very Happy Mam nadzieję, że będzie Wam się podobało. A oto pierwsze opowiadanie. O pewnej tajemniczej kobiecie.

Spotkanie

Mijały minuty...Patrzyła... Kto wie jak słodko wyglądają róże na tle zachodzącego nieba?


Jej zamiłowanie piękna i delikatności...

Miała oczy jak dwie gwiazdy, ręce białe jak śnieg, a cerę jak mleko z tymi właśnie różami. Czarne włosy... Wyglądała jak królewna Śnieżka. Dla niego była właśnie królewną. I byłaby nadal mimo już zniszczonych rąk, kilku zmarszczek i trzydziestu pięciu lat na karku.

Rosemary, Rose... Róża... Jej imię pasowało do niej.


Panna Rosemary Elison, kiedyś przez przyjaciół po prostu Rose, wstała z wiklinowego bujanego fotela. Wraz z nią wstawał świt. Zza jej pleców wyglądało gorące czerwone słońce, budzące się z krótkiego snu. W lecie słońce zawsze krótko śpi. Gniecie go poczucie obowiązku. Za to w ziemie uważa, że może sobie trochę pofolgować i leniuchuje nim różowe chmurki go nie zbudzą. Ale do rzeczy.
Panna Rosemary, zwana kiedyś przez przyjaciół Rose, zwana by tak była też przez przyjaciół teraz, ale teraz przyjaciół nie miała. Od tamtego zdarzenia w czerwcu piętnaście lat temu, zamknęła się w sobie. Jak mówiły miejscowe plotkarki, stała się dziwaczką. Niebawem wszyscy zapomnieli o kobiecie, a ona zadowolona z tego, jeśli od tamtego wydarzenia, mogłaby z czegoś zadowolona, starała się usunąć jeszcze bardziej w cień. Nikt już o niej nie mówił, oprócz jednego razu dokładnie 5 lat temu, gdy w księżycową noc, pijak, wracający do domu, zobaczył ją w ogrodzie.Była cała na biało.Wobec tego wspomniany pijak stanął jak wryty, zatoczył się i próbując uciec potknął się o kamień. Wszyscy myśleli potem, że zmyśla i opowiada bajki o duchu w ogrodzie, skontrolowano to przeproszono pannę Elison za najście i zapomniano.
Jedyną osobą, która widywała Rose (proszę, abyśmy ją tak nazywali, w końcu już ja poznaliśmy i pewnie już zapałaliśmy współczuciem), była starsza pani Emilia, której nazwiska nikt nie pamiętał, chyba tylko ona sama. Pani Emilia prowadziła mały sklepik, gdzieś na skraju wioski, a, ze w samej wiosce był duży sklep, odwiedzało jej mało osób z tejże wioski. Było za to dużo klientów z innej wioski, ale to zupełnie inna historia.
Rose chodziła codziennie do pani Emilii, a pani Emilia, która była bardzo mądrym człowiekiem, domyślała się jej bólu, mimo, upływu czasu o nic nie pytała i mało mówiła, patrzyła tylko swoimi mądrymi zielonymi oczyma.

Choć wojna skończyła się tak dawno ona nie potrafiła zapomnieć. Nie chciała. Pamięta wciąż jak razem tańczyli przy świetle księżyca, piekli jabłka na ognisku, zjeżdżali z górki na małych sankach. To takie banalne, mówią. Jednak to całe cierpienie Rose, jak jej się wydawało było dla ludzi banałem. Zapewne.

Właśnie dziś mijał następny rok. To właśnie wtedy piętnaście lat temu wzięła do ręki gazetę. Ta lista... Miała właśnie ją odkładać, gdy jeszcze raz spojrzała. Krzyknęła wtedy cicho i przeraźliwie i padła jak martwa na ziemię.

Dziś mogła tylko żałować. Żałować, że pozwoliła, że powiedziała wtedy: idź i tak Cię kocham.
Wzięła do ręki pożółkłą kartkę. Siadła znów. Krótki przejmujący wiersz jakże oddający tamten czas. Straszna I wojna. Jakiż dreszcz wywoływał ten wiersz, jakie cierpienie, ale też...ukojenie. Ukojenie, że nie jest sama w bólu. “Szczurołap” przeczytała cicho. Walter Blythe. Ciekawe czy żyje, czy zapomniał o tym co napisał. Czy zginął i dochował wiary?
To trudne szepnęła, ale dochowam wiary, dochowam!

W tydzień po tej pamiętnej nocy Rose musiała pojechać do Glen St. Mary.
Zanosiło się na burze. Skłębione chmury na niebie, gorące powietrze.
Rose przyśpieszyła kroku. Silniej powiało. Ludzie szybko chronili się gdzie mogli. Uderzyła pierwsza błyskawica. Nagle dziwny podmuch zgiął drzewa. O dziwo zaczął sypać grad.
Rose przez cały ten czas starała się dobiec do domu na lekkim wzniesieniu. Może mi tak zechcą użyczyć schronienia pomyślała stukając do drzwi.
Otworzyły się. Na progu stała kobieta o bardzo, bardzo smutnych oczach, ubrana w piękną czarną sukienkę.
Rose starając się wyglądać jak najbardziej godnie zapytała czy mogłaby schronić się u kobiety tylko na jedną noc. Oczywiście zapłacę zapewniła z zapałem.
Proszę, odpowiedziała tajemnicza jak ją nazwała w myśli Rose, a o płaceniu proszę nie mówić. Mój dom... tajemnicza przez chwilę się zawahała, zawsze stał otworem dla ludzi. Proszę wejść.
Gdy Rose weszła zobaczyła przytulne, jasne wnętrze. Tajemnicza kobieta zaproponowała, aby Rose się przebrała, dała jej jedną ze swoich sukni, która o dziwno pasowała i poprosiła na kolację, nie słuchając żadnych wymówek i zapewnień, że nie trzeba.
Siadły przy kolacji. Kobieta mało mówiła, podobnie Rose. Po jakimś czasie kobieta podniosła głowę i przedstawiła się. Rose coś zaświtało na dźwięk jej nazwiska, lecz umilkła. Dopiero po chwili zapytała niepewnie:
-Czy, aby przypadkiem nie jest pani jakąś krewną pastora?
-Na to wygląda uśmiechnęła się nieznajoma. Miała bardzo piękny uśmiech, lecz nie zagościł on na długo na jej twarzy. Rodzice już tu nie mieszkają. Ja po prostu zżyłam się z tym otoczeniem i wolałam tu zostać.
-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, zaczęła znów Rose, w końcu tak wtargnęłam niespodziewanie... Pani rodzina na pewno nie...
Tu Rose przerwała speszona i zdumiona.
-Co pani jest? Co pani jest? Szepnęła bez tchu.
Bowiem gospodyni zmieniła się na twarzy, stała się bardzo blada. Włożyła twarz w dłonie i wyglądało jakby...łkała?
-Proszę pani? Co się dzieje?
Kobieta podniosła swój wzrok. Przepraszam... szepnęła. Przepraszam, po prostu przypomniałam sobie coś. Miała zaszklone oczy i wydawało się, że jest bardzo smutna.
-Uraziłam czymś panią? Przepraszam... jeśli, coś
-Nie przerwała gospodyni ostro, nic się nie stało. Po prostu, nic.
Rose westchnęła, ściskając mocniej ręce. Ona też przeżywała ciężkie chwile, jednak nie zamierzała mówić o tym. Wstała.
-Dziękuję za gościnę, ale chyba już pójdę?
-Co pani? Kobieta ożywiła się lekko. Na zewnątrz szaleje wichura, proszę zostać!
Poprowadziła kobietę do jednego z pokoi, dobranoc powiedziała. Gdyby pani czegoś potrzebowała proszę wołać.
Odeszła.
Rose była zdziwiona. Kobieta o nic nie pytała, niczego nie chciała wiedzieć. A jakbym była morderczynią, pomyślała. Jednak potem smutno się uśmiechnęła. To po prostu dobra kobieta. A ja powinnam już zasnąć, zapomnieć powiedziała ukrywając twarz w dłoniach.
Dopiero po długim czasie wstała.

Rano zeszła na dół. Nikogo nie było. Postanowiła mimo tego, że gospodyni nic nie chciała zostawić pieniądze i cicho wyjść. Jednak, zrobiła coś co podpowiedziało jej serce. Potem, uznała, że dzięki temu na nowo odżyła. I, że nie mógł to być przypadek. Wzięła kartkę. Wypisując na niej nie swój ukochany wiersz, autorstwa Waltera Blythe, nie wiedziała po co to robi. Przez myśl przeszło jej, że to jest niepotrzebne, że to jest głupie, lecz napisała do końca, po czym zakończyła:


W podziękowaniu za gościnę.

Rose Elison


Wyszła kierując się szybkim krokiem ku stacji. Jednak coś ją tknęło i zawróciła. Nie wierzyła nigdy w przeczucie, ani w przeznaczanie, lecz potem ze zdziwieniem to wspominała.
Wbiegła do domu w którym gościła poprzedniego wieczoru. Krzyknęła.
Gospodyni leżała koło jej listu jak martwa. Z jej dłoni wysypały się kwiaty, tworząc barwny dywan wokół niej.
Rose podbiegła szybko, przykładając dłoń do pulsu. Żyje, żyje, szepnęła gorączkowo. Pewnie tylko zemdlała! Usiłując podnieść kobietę usłyszała cichy jęk.
Proszę pani, proszę pani!?
Kobieta otworzyła oczy.
Nic pani nie jest? Co się stało? Dlaczego pani zemdlała? Pytała Rose, pomagając kobiecie wstać.
Kobieta oddychała głęboko patrząc na leżące na biurku podziękowanie. Wzruszyła mnie pani, szepnęła. To przez ten wiersz. Tak starałam się dochować wiary krzyknęła nagle gorzko i opadła na fotel. Straciłam go, dawno temu, powiedziała walcząc z napływającymi do oczu łzami.
Kogo pani straciła, co się stało? Spytała Rose, łapiąc nerwowo oddech i mrugając szybko.


Wieczorem, tajemnicza kobieta, poszła do miejscowego kościoła. Podeszła do jednej z ławek.

“Pamięci Waltera Blythe” Głosiła tablica wznosząca się na ścianie.

Tak... Dziękuję Walterze szepnęła. Dziękuję za Rose, za pocieszenie dziękuję Ci za wszystko.


Una Meredith powoli podążyła do domu na wzgórzu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sissi
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Crystal Cottage ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:28, 14 Lut 2009    Temat postu:

Wiki, wiesz zapewne, że to piękne opowiadanie. Smutne, ale piękne. Zawsze szkoda mi biednej Uny, ale cóż, dobrze, ze znalazła chociaż Rose. Ciesze się, ze zaczęłaś od tego opowiadania Wink No i wspomnienie Waltera... jednego z moich ukochanych bohaterów Wink Ślicznie Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Holly
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: w podróży
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:18, 14 Lut 2009    Temat postu:

Kocham wszelkie wzmianki o Walterze, a więc logiczne jest to, że w opowiadaniu z miejsca się zakochałam Laughing
To tylko taki mój naiwny żarcik Rolling Eyes
Nie pamiętam już czy komentowałam to opowiadanie na starym forum, ale i tak zrobię to raz jeszcze.
Kocham Rose, a pijak mnie rozbawił i wywołał głupawkę, co jest trudne po nauce biologii Cieszę się, że piszesz i mieszkańcach Glen St. Mary. Do wszystkich opowiadań gdzie akcja toczy się właśnie w Glen, mam sentyment Smile A o wojnie to już w ogóle. Fantastyczne opowiadanie Wiki, ma świetny, specyficzny klimat (takowych rozróniam kilka i nazywam je po swojemu ), co najbardziej cenię! Wyczekuję następnych odcinków Droga Wiki! :*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wiki
Moderator


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 2090
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:29, 17 Lut 2009    Temat postu:

Na razie zamieszczam I i II odcinek opowieści o Emilce, ciotce Sarze i Ani Shirley. Miłego czytania Wink!

Rozdział pierwszy

- Emilko nie kręć się tak, jedziemy do Avonlea tylko dlatego, że moja kuzynka zachorowała. Obiecałaś, że będziesz się zachowywać jak przystało na prawdziwą damę!
- Ależ ciociu Elżbieto jestem taka podekscytowana! Wszystko jest takie piękne!
- Emilko! Jeszcze raz Ci powtarzam!
- Dobrze ciociu Elżbieto.


Rozmarzona Ania siedziała właśnie na ganku, gdy powóz wtoczył się na ścieżkę. Wysiadła z niego jakaś kobieta.

- Nazywam się Elżbieta Murray, przepraszam, którędy można pojechać do Sary Murray?
-Nie wiem proszę pani, odpowiedziała grzecznie Ania, zawołam moją opiekunkę ona na pewno będzie wiedziała,
Niestety Maryla także nie miała pojęcia, którędy można tam pojechać i posłała parobka po panią Linde, która wiedziała wszystko i o wszystkich.
Tymczasem serdecznie zaprosiła gości do domu, lecz Elżbieta Murray wymówiła się.
- Nie dziękuje powiedziała nieco wyniośle, poczekam na zewnątrz,
- Jednak z powozu wyskoczyła dziewczynka wieku lat 10 i podeszła do zgromadzonych.
- Emilko nie mówiłam Ci usiądź w powozie!
- Niech się pani nie martwi powiedziała cicho Ania, dziewczynce się nic nie stanie, opiekuję się bliźniętami, których akurat nie ma, a mogę zaopiekować się też...
- Emilią, Emilią Murray... Murray Starr!
- Chodź ze mną powiedziała Ania do dziewczynki
- Niech się pani nie martwi uśmiechnęła się Maryla, Ania opiekuje się doskonale dziećmi, jest nauczycielką i wychowuje przygarnięte przez nas bliźnięta. A pani wnuczka wygląda na grzeczną.
- Nie jest moją wnuczką, powiedziała Elżbieta, czując się zaczarowana przez to otoczenie i przez tych ludzi, jestem jej ciotką, przygarnęłam ją po śmierci jej ojca powiedziała nieco zmieszana.
O Pani Małgorzata Linde idzie, uśmiechnęła się nieco Maryla, ona na pewno będzie wiedziała gdzie mieszka pani krewna.
Pani Małgorzata pokazała Elżbiecie Murray drogę i pokiwała głową za odjeżdżającym powozem. Dziwna kobieta powiedziała, a jej dziecko wyglądało jak...
Jak elf pani Linde, elf z krainy słońca i wiatru z krainy morza i słodyczy, elf leśny...
- Ależ Aniu pani Linde była oburzona, tylko nie mów nic takiego przy bliźniętach gotowe pomyśleć, że to prawda!
Ania uśmiechnęła się uroczo, a Maryla spojrzała na nią także z lekkim uśmiechem.
I jeszcze indagowała dalej pani Linde jej kuzynka jest bardzo dziwną osobą, mało kto ją zna, rzadko wychodzi ze swojego domu, jako już to do ogrodu, od kilku lat chorowała na serce, a teraz podobno złamała nogę, a nie ma kto nią się opiekować, poza tym jest trochę zrzędliwa, i dumna,podobno nie dopuszcza do siebie nikogo. Zresztą nic poza tym o niej nie wiem, rzekła pani Linde dając do zrozumienia, że jeżeli ona nie wie o pannie Murray dużo nie jest ona warta uwagi.

_________________

Rozdział drugi

Powóz jechał możliwie szybko po wyboistej ścieżce. Siedząca w nim kobieta i dziewczynka zdawały się być lekko zmęczone jazdą.

Ciotka Elżbieta, ponieważ właśnie ona była ową kobietą pokręciła głową. Tylko Sarze mogło przyjść do głowy żeby tu zamieszkać myślała. Zawsze była nieco dziwna. Elżbieta przypominała sobie ją niezbyt dokładnie, ale w sercu czuła lekki niesmak na wspomnienie tamtych dni. Spotkała Sarę zaledwie parę razy i to w większości gdy była małą dziewczynką. Sara już panna z ognistymi oczami i brązowymi włosami wirująca po pokoju, śmiejąca się ironicznie, tańcząca na zabawie. I wreszcie ten dzień kiedy odrzuciła Tomasza Jerrego.
Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie taka głupia...pomyślała znów na wspomnienie tamtych dni. Nie chciała Tomasza, ale chciała uciec na statku wraz z Jimem Wennstolem.
Elżbieta mało pamiętała, lecz dużo słyszała już jako panna o Sarze. Potem widziała ją tylko raz.
Ech wspomnienia...
Zaś tylko kilka razy była w odwiedzinach w małym białym domku zwanym "Czerwcowym Zaciszem".
Co za śmieszna nazwa pomyślała ciotka Elżbieta. I zupełnie nie pasuje do Sary, do jej burzliwego życia...
-Ciociu Elżbieto?
-Co się stało Emilko? Powiedziała surowo ciotka Elżbieta starając się ukryć przed sobą i Emilką całą swoją miłość jaka złapała ją za serce, gdy popatrzyła na dziewczynkę.
- Czy to tu? Zapytała Emilka patrząc na ciotkę bystrymi ciemnoszarymi oczętami.
Ciotka Elżbieta popatrzyła w stronę w którą patrzyła również Emilka.
Na końcu drogi jeśli można było nazwać ten wyboisty trakt drogą stał domek. Zwykły mały, biały domek z otaczającym go sadem i pnączami.
Ciotka Elżbieta popatrzyła uważnie na Emilkę i zapytała zdziwiona
- Skąd wiedziałaś?
- Jest taki piękny. Emilka rozmarzyła się patrząc na gąszcz roślin.
Ciotka Elżbieta nie zawracając sobie głowy Emilką, która wyskakując za nią zaczęła przyglądać się wszystkim roślinkom wyszła z powozu uprzednio rozkazując parobkowi ostrym tonem, aby podjechał bliżej domu.
- Emilko zostań tutaj powiedziała i zapukała energicznie.
Otworzyła jej pokojówka około lat 18 z czarnymi jak sadza włosami i bladą cerą. Pokojówka poprosiła Elżbietę na górę, "Gdzie proszę szanownej pani panna Sara się rekonwelescuje."
Elżbieta weszła szybko na górę i znów zapukała do brązowych dębowych drzwi.
Rozległo się głośne "proszę" i Elżbieta weszła do pokoiku.
Na wielkim łożu leżała panna Sara Murray, siwa dama o czarnych figlarnych oczach i zaróżowionych policzkach. Ręce spoczywające na pikowanej kołdrze wyglądały jak ręce 25-latki. Uśmiech panny Sary nieco ironiczny i jej spojrzenie spoczęły na ciotce Elżbiecie.
A więc przyjechałaś? Zapytała głosem, który wydawało się nie należał do kobiety w jej wielu był ciągle mocny i nie zniekształcony przez lata.
Dobrze! Cudownie! Powiedziała panna Sara wybuchając śmiechem.
-Co przywiozłaś? Spytała nieco żartobliwie, nieco z ironiczną ciekawością.
-Na dworze jest moja siostrzenica powiedziała ciotka Elżbieta nieco surowym głosem, a nieco z wahaniem.
- Przyjechało z Tobą Elżbieto dziecko? Zapytała z okrągłymi oczami panna Sara. Wydaje mi się, że nie znosisz dzieci? Spytała ironicznie.
- To córka Julii powiedziała Elżbieta ignorując pytanie, które zresztą dla panny Sary było zupełnie retorycznym, po śmierci jej rodziców wzięłam ją do siebie.
- Nie musisz iść powiedziała panna Sara, zawołam moją służącą.
- Wolę jednak nie stwierdziła Elżbieta wychodząc z pokoju.
Jednak na progu odwróciła się i powiedziała.
- Emilka to grzeczna i zdolna dziewczynka, nie ma powodu żeby nie lubić tego dziecka.
Niesłychane, pokiwała głową panna Sara, pamiętam jak widziałam ją kilka lat temu. Te dziecko musiało ją zmienić!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wiki dnia Wto 16:31, 17 Lut 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 532
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Kocia Chatka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 13:47, 18 Lut 2009    Temat postu:

Wiki, pisałam Ci już kiedyś, jak bardzo podobają mi się te opowiadania. Zwłaszcza pierwsze z nich Smile Śliczne i wzruszające. Nie przestawaj pisać!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wiki
Moderator


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 2090
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:12, 27 Lut 2009    Temat postu:

Dziękuję Martynko :* Zapewniam Cię, że pisać nie przestanę kochana!

Zainspirowana przez Sylwię :*, publikuje krótkie opowiadanie o małej Dianie Barry. Nie wiem, czy pamiętasz Sissi, ale kiedyś zasugerowałaś, że mogłabym napisać takie opowiadanie o losach Diany, gdy Ani nie było w Avonlea. Oto pierwsza część (potem będzie następna, gdy Diana będzie duuużo starsza Wink ):

Początek

Pan Barry wstrzymał oddech. Czy mu się wydawało czy naprawdę posłyszał cichy płacz w pokoju na górze? Czy będzie miał odwagę sprawdzić?
- Gratuluję! Pana żona urodziła zdrową, piękną dziewczynkę! Dotarło do niego, jak przez mgłę. Chyba się przesłyszał...
- Dziękuję. Powiedział udając, że nic mu nie jest.
Położna roześmiała się i wyszła. Mężczyzna podążył na górę.

Jak nazywać małą?

- No to jak ją nazwiemy?
- Obiecaliśmy! Poczuł na sobie karcący wzrok żony. Przecież, obiecaliśmy nauczycielowi, że to on wybierze imię!
- Ciocia Joanna nie będzie zadowolona...
- Ciocia! Ciocia! Mam dość cioci! Wolę już ciotkę Józefinę, od tej starej zrzędy Joanny!
- Kochanie! Proszę Cię... Nie kłóćmy... się. Może nazwiemy ją Anią?
- Anią? Nauczyciel wybierze imię! Obiecaliśmy!

Czyżby Fizdegardia?

- I jak ją nazwiecie? Spytała ciotka z chytrym uśmieszkiem
- Tak jak nauczyciel zechce...
- Nauczyciel? Ciotka natychmiast przestała się uśmiechać. Czy Wy powariowaliście? Jaki nauczyciel?
- Obiecaliśmy nauczycielowi, że nazwie naszą małą w nagrodę za to co dla nas zrobił powiedział spokojnie pan Barry.
- Niemożliwe! Jak mogliście na to pozwolić nauczycielowi! Tomaszu!
- Ma prawo, wie ciocia ile mu zawdzięczamy!
- Tomaszu!!! Przecież to imię! Imię... A jak nazwie ją... Fizdegardia?!
- Ważne, żeby była mądra i dobra, nawet jakby nazywała się Fizdegardią.
- Jak możesz tak spokojnie o tym mówić! Ach te nowomodne imiona! Wiesz, jak on może nazwać Twoją córkę!
- Ciociu...
- Jeśli pozwolisz nazwać małą nauczycielowi, ja od razu wyjeżdżam. Zapowiadam Ci to! Może jestem dla Ciebie nic nie ważną osobą , ale zapewniam Cię, że ja mam swoją godność!
- To jakby ciocia, chciała nazwać naszą córeczkę? Pan Barry obtarłszy czoło usiadł. Cała sytuacja nieco go przerastała.
- No choćby... Joanna. To przecież piękne imię! A dziecko, może coś mieć po starej ciotce!
- Ciociu?!
- O co chodzi? Czyżby to nie było imię godne małej panienki Barry?
- Ależ, ciociu?!
- Zostawiam Ci to mój drogi do przemyślenia! Ciotka wstała i kierując się w stronę drzwi, rzuciła, pełne tajemniczości: „Phi!”

Narada była skończona.


Jednak nie Fizdegardia

- Ja? Naprawdę, państwo chcecie, żebym nazwał dziewczynkę jak mi się spodoba?
- Oczywiście. Pani Barry z uśmiechem na twarzy pokiwała głową.
- To ja...mam takie jedno imię...
- Słuchamy.
- Moja narzeczona, tak ma na imię. Nauczyciel pośpieszywszy z wyjaśnieniem, lekko spłonił się i spuścił głowę.
- Taak?
- Diana.
Wszyscy spojrzeli w stronę kołyski. Duże oczy i miękkie czarne włoski okalające jej buzię, sprawiały, że mała była naprawdę ładna.
-Może być Diana! Pani Barry nie kryła uśmiechu i z błyszczącymi oczyma, zaczęła dziękować nauczycielowi.

Reakcje

Na szczęście Diana. Nigdy bym nie wytrzymała, nie zniosła, aby ciotka Joanna nazywała moją córeczkę. To byłby koszmar. Ona tylko po to się tutaj kręciła, żeby właśnie nazwać Diankę, swoim imieniem. Diana... Piękne imię. Pani Barry z uśmiechem pogładziła główkę małej Diank, która zabawiała się spoglądając z kołyski na sufit.


Diana! Pan Barry z niepokojem spoglądał na drzwi, wejściowe. Zaraz wróci ciotka. Znów, będzie wszczynać awantury. Pan Barry niepokoił się o zdrowie żony. Była taka bledziutka, teraz znów będzie martwić się ciotką. Ciekawe czy ciotka naprawdę wyjedzie. W gruncie rzeczy, to nie ma znaczenia. Najważniejsza jest Dianka. Diana... Malutka Diana.

- I co zdecydowaliście w sprawie imienia? Nie można chyba dłużej czekać!
- Nauczyciel nawał Dianę.
- Diana?! Nauczyciel!
- Ciociu!
- Spodziewałam się, że będziecie mądrzejsi. Wyjeżdżam.
- Ciociu!!!

Imię nawet ładne. Nauczyciele jednak, chyba mają nieco oleju w głowie! Ale, jednak nie pozwolili, żebym to ja nazwała małą! Będę się kłócić i udam, że wyjeżdżam, a potem powiem, że im przebaczyłam, to, że obcy człowiek nazwał małą Dianą. Ciekawe co na to powie Józefina!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wiki dnia Pią 20:13, 27 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sissi
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Crystal Cottage ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:28, 27 Lut 2009    Temat postu:

Wiki, czy pamiętam? Kochana, oczywiście, ze tak Very Happy Dziękuje Ci, że zdecydowałaś się napisać o Dianie Very Happy Och ale ja Ci narzucam te pomysły Very Happy
W każdym razie jeszcze raz dziękuję Wink

Opowiadanko oczywiście cudowne. Polubiłam Dianę jeszcze bardziej Very Happy Jeśli to możliwe... Very Happy Mała Diana jest słodziuuutka :*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wiki
Moderator


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 2090
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:39, 27 Lut 2009    Temat postu:

Dziękuję Sylwio!
A ja lubię Twoje pomysły i bardzo się cieszę, że mi czasem proponujesz o czym byś chętnie przeczytała Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wiki dnia Sob 22:01, 16 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sissi
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Crystal Cottage ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:41, 27 Lut 2009    Temat postu:

Zawsze do usług :* Tylko teraz uważaj, bo ja mam miliony pomysłów Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Patt
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 604
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:46, 06 Mar 2009    Temat postu:

Bardzo ładny fragment,Wiki.Podobał mi się.Wzruszenie ogarnęło moje serce.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ania
Stały Bywalec
Stały Bywalec


Dołączył: 25 Lut 2009
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 10:50, 07 Mar 2009    Temat postu:

Świetne opowiadania! Gratuluję talentu Wiki!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sissi
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Crystal Cottage ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:15, 07 Mar 2009    Temat postu:

Wiki, jak zwykle ładne opowiadanko- i muszę przyznać, ze wzruszające Wink No i wspomniałaś mojego ukochanego Waltera Very Happy Bardzo mi się podobało :*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wiki
Moderator


Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 2090
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:37, 24 Sie 2009    Temat postu:

Jak ja dawno tutaj nie zaglądałam! Very Happy Cóż wpadł mi do głowy pewien pomysł na pewną historyjkę i postanowiłam odświeżyć ten temat. Historyjka nie najwyższych lotów, ot tak pisana. Zresztą jest może takim przerywnikiem między inną opowieścią :

Powrót do Avonlea

Amelia Merewerith dosłownie grzęzła w błocie. Całe jej śliczne buty... nie teraz nawet nie chciała myśleć o tych cudach z pięknej delikatnej skórki.. Za to Avonlea się nic, a nic nie zmieniło. Ale ona się zmieniła! Do licha! Dlaczego To nie może iść z prądem. Dlaczego To najprawdopodobniej nigdy się nie zmieni?! Dlaczego Ona musi grzęznąc w błocie?! Amelia nie wiedziała.
- Siostro! Och siostro!
Amelia stanęła wyprostowana i uśmiechnięta. Joyce już ją dojrzała więc nie ma co silić się na niespodziankę. Zresztą co to za niespodzianka: starsza siostra ubłocona jak nieboskie stworzenie.
- Co za niespodzianka!
No tak... Joyce zawsze była niepohamowana. Amelia zastanawiała się czy te piski naprawdę biorą się z wnętrza panienki Merewerith. Bo zdecydowanie były za bardzo piskliwe.
- Witaj. Tak, niespodzianka! Przyjechałam! - wykrzyknęła radośnie.
Pod wpływem uścisków Joyce, Amelia zaraziła się odrobiną piskliwości i powitanie wypadło bardzo entuzjastycznie.
- Ale co to? - spytała nagle młodsza Joyce, patrząc w dół. Oooo Twoje buty! Jakże one wyglądają! - krzyknęła zdumiona jednocześnie pokładając się ze śmiechu.
- Śmieszy Cię to?! - spytała zirytowana
- Jeśli ktoś wybiera się tą drogą ubrany w takie buty i taką sukienkę... Wiesz... wczoraj padał deszcz.
- Trudno nie zauważyć – odburknęła wściekła. Ale ja wyrosłam już z dziecka, które skakało po kałużach! Teraz ja mogę po kałużach tylko chodzić.
- Nie radzę. - odrzekła wesołym tonem Joyce. Chodź do domu! Spróbujemy wyczyścić te twoje skórkowe cuda.

Siedząc przy herbacie Amelia zdecydowała się zacząć drażliwy temat.

- Powiedz mi! Powiedz, dlaczego tu żyjesz?
- Bo jeszcze nie umarłam – odpowiedziała jej poważnym głosem Joyce.
- Joyce! Jak Ty możesz... Sama nie wiem... Wydaje mi się, że grzęźniesz cała w Avonle'yskim błocie!
- Amelio!!! - krzyknęła prawie wstając z oburzenia. Kocham Avonlea!
- A ja kocham Ciebie – zaczęła znów panna Merewerith. - Nie możesz tu się marnować. Wydaje mi się, że to miejsce to tylko ryczące krowy i stare plotkarki. Żyłam tu ponad siedemnaście lat i wiem co mówię. Pojedź ze mną...
- Czuję się tu dobrze. Wiesz ile mnie wiąże z tym miejscem.
- Wiąże? - spytała Amelia spoglądając czujnym okiem na siostrę. - Masz narzeczonego?
- Nie! A Ty? W natłoku paryskich młodzieńców łatwo coś znaleźć, prawda?
- Bynajmniej. Ostatni powiedział, że mam bardzo arystokratyczny nos. Od tej chwili dla mnie nie istniał. Nie chcę mieć męża, mądrzejszego jedynie od główki kapusty!
- I co było złego w takim komplemencie na temat Twojego nosa? - zapytała rozbawiona Joyce.
- Nie byłoby w tym nic złego, gdyby wcześniej nie zastosował tego przymiotnika do pięciu innych części mego ciała.
Joyce parsknęła śmiechem.
- A inny zaś przemawiał do mnie bardzo ładnie i nie monotonnie, ale... z pewnością jego nosa nie można było nazwać arystokratycznym! I to są paryscy młodzieńcy! Dzieci kapusty, bracia osła.
- Nie przebierasz w komplementach.
- Bo nie mam w czym. Ale w Avonlea... dopiero się zabawię!
- Amelio! Ani mi się waż! Rozkochasz pół Avonlea, a potem wyjedziesz i wszyscy poumierają z tej wielkiej miłości! - powiedziała pół żartem, a pół serio Joyce.
- To będzie świetna zabawa. A Ty, moja kochana młodsza siostrzyczko, zapamiętaj, że gotowam dużo znieść dla społeczeństwa, ale nudzić się dla społeczeństwa – o nie, tego nie zrobię, bo nie potrafię!* Avonlea nie będzie dla mnie żadnym wyjątkiem – dokończyła złowrogo.
Joyce mimowolnie się wzdrygnęła. O tak... Znała starszą siostrę doskonale i wiedziała, że właśnie teraz czas się bać.


_____________


Kazanie było strasznie nudne. Mówił je jakiś pastor zastępca. Jakby jeszcze mówił! On mamrotał, plącząc się co chwila i jąkając.
To wszystko sprawiło, że mieszkańcy Avonlea oddali się błogim oględzinom starszej córki Edith Merewerith. Ona zaś wyglądała jakby nie zwracała na to uwagi. Była spokojna, opanowana, a do tego spuściła skromnie głowę. Ale... raz po raz podnosiła ją i spoglądała prosto w oczy jakiemuś ciekawskiemu młodzieńcowi.
Joyce patrzyła na nią z wyrzutem, ale Amelia bezwstydnie ignorowała nieme pouczenia i dalej wprowadzała w życie swoją taktykę. A trzeba przyznać, że taktyka ta była bardzo skuteczna. Nie na darmo pannę Merewerith nazywano kiedyś kobietą o najpiękniejszych oczach w całym Avonlea. Zielone, kocie oczy, z żyłkami brązu w tęczówkach fascynowały każdego kto odważył się w nie spojrzeć. Już pod koniec kazania, połowa mężczyzn rumieniła się jak panny i z lękiem spoglądala na ławkę w której królowały siostry.
- No ładnie! - myślała wściekła Joyce, sama oblana czerwienią. Mojej siostrze wystarczyło pół godziny, aby zbałamucić połowę wiernych! Rzeczywiście ona nie chce się tu nudzić.

Joyce z tak wielkim zniecierpliwieniem wyglądała końca nabożeństwa, że gdy wreszcie nadszedł, radośnie rzuciła się, aby wyjść z ławki. Na jej nieszczęście nie zauważyła przechodzącej obok Józi Pye i gdy bryknęła wesoło, chcąc znaleźć się na powierzchni płaskiej, zaczepiła o nogę panny Pye. Ta widząc lecącą na nią pannę Merewerith, straciła głowę i złapała się stojącego obok młodzieńca. To nie był dobry pomysł, bowiem młodzieniec złapany z zaskoczenia, nie zdołał udźwignąć dwóch kobiecych ciał i razem z nimi wylądował na podłodze.
Błękitne oczy Joyce znalazły się na chwilę naprzeciwko ciemnoniebieskich oczu mężczyzny.
Joyce patrząc w nie na chwilę znalazła się w dziwnej krainie w której wszystko było ciemnoniebieskie. Wydawało się, że nigdy nie wróci do normalnego świata i było jej z tym bardzo dobrze.
Ale to wrażenie trwało tylko chwilę, ponieważ panna Pye od razu po upadku próbowała się podnieść. Gdy nie dała rady zroibć tego o własnych siłach, zaczęła krzyczeć. Krzyk panny Pye był naprawdę przerażający i natychmiast otrzeźwił Joyce oraz Nieznajomego. Nieznajomy podał rękę pannie Pye i pomógł jej postawić się w pozycji stojącej.
- Joyce Merewerith czyś Ty się wściekła?! No naprawdę! Chyba to nie jest Twój sposób na podrywanie mężczyzn. Bo wiesz to po jakimś czasie już nie działa.
Joyce czerwona jak burak, wstała z ziemi i spojrzała wyniośle na pannę Pye. Tylko ktoś z takiej rodziny, mógł jej tak przymówić. Józia Pye była zawsze zazdrośnicą.
- Jeśli mi zazdrościsz, że spadłam na wierzch i nie zostałam przygnieciona, oszczędź sobie! Wiesz przecież, że cięższe zawsze spada na dno.
Wśród zgromadzonego tłumu, który wietrząc sensację, stanął półkolem patrząc z zaciekawieniem na całą sytuacje, rozległ się szmer podziwu. Siostry Merewerith były zawsze mistrzyniami ciętej riposty. Młodsza z nich właśnie to pokazała.
Po tym wszystkim Jocye, wymaszerowała z kościoła z głową uniesioną wysoko i z miną bardzo dziarską, na którą się bohatersko zdobywała, mimo cisnących się do oczu łez. Duma Merewerithów w takich razach była naprawdę nie do zniesienia.
- Mistrzowsko postąpiłaś z Pye'ówną! No, siostrzyczko powinszować! - usłyszała koło siebie rozbawiony głos Amelii.
Jednocześnie usłyszała drugi głos.
- Panno Amelio. Zechciałaby pani, abym panią odprowadził do domu? Niech pani nie odbiera mi tego zaszczytu!
Joyce zwróciła swój wzrok ku śmiałkowi, który zaproponował to jej siostrze. Tomasz Pye!
Chyba nie przyjmie propozycji Pye'a? Amelia jednak błysnęła oczyma i odpowiedziała tonem, który jej siostra określiła jako naprawdę zbyt figlarny:
- Chętnie przyjmę pana pomoc.
Joyce nie wytrzymała.
- Bratasz się z wrogiem?! - krzyknęła z wściekłością.
- Z wrogiem? - spytała zdziwiona Amelia, nie patrząc na obecność Tomasza.
- A niby kim on jest? Przyjacielem?
Tomasz otworzył szeroko usta i oczy i chciał coś wtrącić.
- To, że cała rodzina Pye jest nam wroga, nie znaczy, że on jest nam wrogiem! Prawda Tomaszu? - spytała Amelia i nie czekając na jego odpowiedź dodała: - A widzisz!
- Dość! - odkrzyknęła Joyce. Rzeczywiście widzę, że nie chcesz się tu nudzić. Jeśli tak to beze mnie!
- Joyce!
Ale Joyce już nie widziała, że Amelia zostawiając zdumionego Tomasza, pobiegła za nią. Nie widziała też, że to samo zrobił ktoś kogo dalszej obecności w swoim życiu się nie spodziewała.

---------------

* "Bez dogmatu" - Henryk Sienkiewicz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wiki dnia Pon 14:38, 24 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 532
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Kocia Chatka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:59, 24 Sie 2009    Temat postu:

Ciekawy pomysł Smile Zdążyłam już polubić Joyce i Amelię! Tylko żal mi Tomasza, i uważam, że Joyce potraktowała go okropnie. Skąd w tak sympatycznej osobie tyle wrogości? Czy to ma jakieś uzasadnienie?

Czekam na dalszy ciąg! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
marigold
Bratnia dusza
Bratnia dusza


Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 469
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wyspa Księcia Edwarda :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:00, 24 Sie 2009    Temat postu:

Ślicznie piszesz, Wiki! Smile Naprawdę mi się podoba! Już nie mogę się doczekać kolejnej cześci, bo już wietrzę jakąś świetną historię! Smile Czekam niecierpliwie!

----
Och, Wy, Aniowi Pisarze, rozpalacie ciekawość Czytelnika i każecie mu znosić męki czekania na kontynuacje! Smile Czekam, Wiki! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin