Forum  Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Artykuł o publikacji "Ani z Zielonego Wzgórza"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Twórczość LMM / Powieści / Seria o Ani Shirley
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
marigold
Bratnia dusza
Bratnia dusza


Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 469
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wyspa Księcia Edwarda :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:20, 11 Sie 2009    Temat postu: Artykuł o publikacji "Ani z Zielonego Wzgórza"

Jest to fragment autobiografii Lucy Maud Montgomery, mówiący o, jak w tytule, publikacji "Ani".
Tłumaczenia: marigold
Korekta: Aniulka

Bardzo dziękuję Ci, Aniulko, za przerobienie tego tekstu i poprawienie go z błędów! Jesteś niezastąpiona! Smile


W czerwcu 1902 wróciłam do Cavendish, gdzie mieszkałam nieprzerwanie przez następne 9 lat. Przez pierwsze dwa lata po powrocie publikowałam jedynie krótkie opowiadania w odcinkach, tak jak wcześniej. Ale zaczęłam myśleć o napisaniu książki. Od zawsze miałam nadzieję, że kiedyś moje marzenia się spełnią; ambicja zaś podpowiadała mi, że kiedyś mi się to uda, ale wydawało mi się, że nigdy nie będę w stanie się zmobilizować i zacząć pisać.

Nigdy nie lubiłam rozpoczynania nowej opowieści. W momencie, gdy mam przed sobą gotowy pierwszy akapit, mam wrażenie, że wykonałam już połowę całej pracy. Reszta przychodzi gładko. To właśnie dlatego napisanie książki wydawało mi się tak trudnym zadaniem. Ponad to, nie widziałam, jak mogłabym znaleźć na to czas. Nie mogłam sobie pozwolić na poświęcenie czasu z moich regularnych godzin pisania. I w końcu to nie było tak, że zdecydowanie zasiadłam do pracy i powiedziałam sobie: „Chodź! Masz pióra, papier, atrament i fabułę. Teraz napiszesz książkę”. Tak naprawdę wszystko po prostu „się stało”.

Zawsze miałam pod ręką zeszycik, w którym zapisywałam pomysły fabularne, hipotetyczne wydarzenia, wymyślone przeze mnie postacie i opisy miejsc. Wiosną 1904 roku przeglądałam ten notes w poszukiwaniu jakiegoś pomysłu na krótkie opowiadanie, które chciałam napisać do gazety dla szkółki niedzielnej. Znalazłam wpis, napisany wiele lat wcześniej: „Dwoje starzejących się ludzi zgłasza się do sierocińca, by zaadoptować chłopca. Przez pomyłkę przysyłają im dziewczynkę”. Pomyślałam, że warto by było to wykorzystać. Zaczęłam od naszkicowania rozdziałów, opracowania ich i wybrania zdarzeń oraz „dumania” nad moją bohaterką. Ona, Anne, nie została tak nazwana ze złośliwą premedytacją, ale pojawiła się w mojej wyobraźni już ochrzczona, nawet to niezmiernie ważne „e” w jej imieniu zaczęło się rozwijać w taki sposób, że wkrótce zaczęła mi się wydawać bardzo realna i zawładnęła mną w niezwykłym stopniu. Ta postać zaczęła do mnie naprawdę przemawiać, i pomyślałam, że to wstyd marnować ją na efemeryczne opowiadanie. Potem przyszła myśl, „Napisz książkę. Masz główną myśl. Wszystko, co musisz zrobić to rozłożyć ją na tyle rozdziałów, aby powstała książka”.

Rezultatem była „Ania z Zielonego Wzgórza”. Pisałam ją wieczorami, kiedy minęły moje regularne godziny pracy, dużą część napisałam w oknie małego pokoju na poddaszu, który był mój przez wiele lat. Zaczęłam ją, jak powiedziałam, wiosną 1904r. Skończyłam w październiku 1905r.

Od czasu wydania mojej pierwszej powieści byłam prześladowana pytaniami: „Czy ten a ten człowiek to taka a taka postać z książki?”. I bardzo szybko pytania zaczęły się zmieniać w twierdzenia – bez mojej wiedzy. Znam wielu ludzi, którzy zapewniali, że są dobrze zaznajomieni z „oryginałami” moich postaci. Teraz, po wielu latach studiowania ludzkiej natury, mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że nigdy nie spotkałam człowieka, który nadawałby się w całości do wykorzystania jako bohater książki. Każdy artysta wie, że malować prosto z życia, to dać złudne wrażenie przedmiotu. Studiując z natury, musi dopasowywać odpowiednio głowę, ramiona, pogłębiając cechy charakteru, osobiste i umysłowe właściwości, „używając rzeczywistości, by osiągnąć ideał”.

Ale ideał, jego ideał, musi być ponad tym wszystkim. Pisarz musi tworzyć swoich bohaterów wedle swej wyobraźni - inaczej nie będą oni realistyczni.

Nigdy świadomie nie włączyłam do książki żadnej ze znanych mi osób, z jednym wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest Peg Bowen w The Story Girl. Ale nawet ją opisałam bardzo swobodnie. Użyłam prawdziwych miejsc w moich książkach oraz wielu prawdziwych zdarzeń. Ale dotąd, jeżeli chodzi o moich bohaterów, to polegałam całkowicie na twórczej sile mojej wyobraźni.

Cavendish było do pewnego stopnia tożsame z „Avonlea”. “Lover’s Lane” („Aleja Zakochanych”) była przepiękną aleją, prowadzącą przez las, należący do sąsiada. To był mój ukochany zakątek od najwcześniejszych dni. “Shore Road” naprawdę istnieje, pomiędzy Cavendish i Rustico. Ale “White Way of Delight,” “Wiltonmere,” i “Violet Vale” zostały przeniesione z moich zamków na lodzie. “The Lake of Shining Waters” powinno być stawem w Cavendish . To nie tak. Staw, który miałam na myśli, znajduje się w Park Corner, poniżej domu wujka Johna Campbella. Ale przypuszczam, że wiele z efektów światła i cienia, które zobaczyłam na stawie w Cavendish, figuruje w moim opisie. Zwyczaj Ani - nadawanie wymyślonych nazw miejscom - jest moim starym zwyczajem. Nazwałam każdy ładny zakątek i kąt na starej farmie. Miałam, pamiętam, "Fairyland" (“Krainę Wróżek”), "Dreamland" (“Krainę Snów”), "Pussy-Willow Palace", "No-man's-Land" („Ziemię Niczyją”), "Queen's Bower " i wiele innych. “Dryads Bubble” („Jezioro Driad”) było całkowicie zmyślone, natomiast “Old Log Bridge” był prawdziwy. Powstał dzięki jednemu dużemu drzewu, które było wygięte w dół i kładło się poprzek potoku. Służyło jako mostek poprzednim pokoleniom i było pofalowane jak muszla przez ślady tysięcy przebiegających przez nie stóp. Ziemia dostała się między te szczeliny, i paprocie i trawy znalazły drogę do korzenia i ozdobiły go bujnie frędzlami. Aksamitny mech pokrył jego boki, a poniżej był głęboki, jasny, czysty, nakrapiany słońcem strumyk.

W naszym dziennym pokoju od zawsze stał wielki regał, w którym przechowywana była porcelana. Na każdym ze skrzydeł znajdowały się długie, owalne szyby, niewyraźnie odbijające wnętrze pokoju. Gdy byłam naprawdę bardzo mała, każde z tych odbić w przeszklonych drzwiczkach było „prawdziwą postacią” w mojej wyobraźni. Postacią z lewego skrzydła była Katie Maurice, z prawego – Lucy Gray. Nie umiem powiedzieć, dlaczego nazwałam je w ten sposób. Ballada Wordswortha nie miała nic wspólnego z tą drugą, ponieważ wówczas jeszcze jej nie czytałam, ani nawet o niej nie słyszałam. W rzeczy samej, nie przypominam sobie, abym je nazwała je świadomie. W miarę, jak działałam coraz bardziej świadomie, Katie Maurice i Lucy Gray żyły w jasnym pokoju za regałem. Katie Maurice była małą dziewczynką, jak ja – i kochałam ją z całego serca. Mogłam stać przed tymi drzwiami godzinami i paplać z Katie, zwierzając się jej ze wszystkiego i wysłuchując jej zwierzeń. Najbardziej lubiłam to robić o zmierzchu, kiedy płonął ogień na kominku; pokój stawał się wówczas teatrem czarów światła i cienia.

Lucy Gray była dorosła – i była wdową! Nie lubiłam jej tak bardzo, jak Katie. Była zawsze smutna, i zawsze opowiadała mi ponure historie o swych nieszczęściach; niemniej jednak odwiedzałam ją skrupulatnie, gdy przychodziła na nią kolej, żeby nie urazić jej uczuć, ponieważ była zazdrosna o Katie, która również jej nie lubiła. Wszystko to brzmi dziś jak największe bzdury, lecz nie potrafię opisać, jak prawdziwe było to dla mnie. Nigdy nie przeszłam przez pokój, nie pomachawszy ręką Katie z przeszklonych drzwi na drugim końcu pomieszczenia.
Godny uwagi incydent z walerianowym ciastem wydarzył się, gdy uczyłam w szkole w Bideford i mieszkałam na tamtejszej plebanii. Urocza gospodyni upiekła pewnego dnia przekładańca z kroplami walerianowymi, dokładnie tak, jak stało się w powieści. Nigdy nie zapomnę smaku tego ciasta, oraz ubawu, jaki dzięki niemu miałyśmy, jako że pomyłka nie została zauważona aż do podwieczorku. Tamtego dnia pastor z innej parafii przybył do nas z wizytą. Zjadł każdy okruszek ze swego kawałka ciasta. Co o nim myślał – nie dowiedziałyśmy się nigdy. Być może wyobraził sobie, że była to po prostu jakaś zupełnie nowa przyprawa.
Wiele osób mi mówiło, że żałują śmierci Mateusza. To ja żałuję. Gdybym miała ponownie napisać tę książkę, oszczędziłabym Mateusza jeszcze co najmniej na kilka lat. Ale kiedy ją pisałam, myślałam, że on musi umrzeć, ponieważ musi wystąpić jakiś element poświęcenia ze strony Ani, więc biedny Mateusz dołączył do długiej procesji duchów, znaczących moją literacką przeszłość.
Tak więc, moja książka została w końcu napisana. Następną rzeczą było znaleźć wydawcę. Maszynopis napisałam na mojej starej używanej maszynie do pisania, która nie chciała ładnie pisać dużych liter, i nie drukowała wcale „w”, i wysłałam go do nowego amerykańskiego wydawnictwa, które ostatnio poszło do przodu, dzięki kilku „bestsellerom”. Myślałam, że mogę mieć większe szanse z nowym wydawnictwem niż ze starym, które ma już listę preferowanych pisarzy. Jednak nowe przedsiębiorstwo bardzo szybko odesłało go z powrotem. Następnie wysłałam go do jednego ze „starych wydawnictw o ustalonej pozycji”, a stare wydawnictwo o ustalonej pozycji odesłało go z powrotem do mnie. Wtedy wysłałam tekst, z kolei, do trzech „pośrednich” wydawnictw, a wszyscy wydawcy mi go odesłali. Czterech z nich zwróciło maszynopis z chłodną notką odmowną; jeden z nich z „potępieńczą, zdawkową pochwałą”. Napisali, że „Nasi czytelnicy donoszą, że znajdują coś wartościowego w pani historii, ale to nie dość, aby dać podstawy do jej akceptacji”.

To mnie zniszczyło. Włożyłam Anię do starego pudełka po kapeluszu i schowałam w szafie. Zamierzałam kiedyś, kiedy będę mieć czas, wziąć ją i zredukować do pierwotnych siedmiu rozdziałów jej pierwszego wcielenia. W takim przypadku byłam pewna uzyskania znośnych trzydziestu dolarów, a może nawet czterdziestu.

Ten rękopis leżał w pudle na kapelusze do czasu, gdy natknęłam się na niego pewnego zimowego dnia. Zaczęłam przerzucać kartki, czytać fragmenty... Nie wyglądało to bardzo źle. „Spróbuję jeszcze raz”, pomyślałam. W wyniku tego, kilka miesięcy później w moim dzienniku pojawił się wpis, że książka została przyjęta. Po zrozumiałym okresie świętowania, napisałam: „Ta książka może odnieść sukces, lub nie. Napisałam ją z miłości, nie dla pieniędzy, lecz bardzo często takie książki są bardzo udane; podobnie jak wszystko na świecie, co rodzi się z prawdziwej miłości, cieszy się długim życiem, tak to, co skonstruowane przez wyrachowanie kończy się, aby go nigdy nie mieć.

Tak więc napisałam książkę! Marzenia snute lata temu w starej, drewnianej ławce w szkole, stały się prawdą po ostatnich latach trudu i walki. I realizacja jest słodka, prawie tak słodka jak marzenie.” Kiedy napisałam kolejne książki, miałam na myśli tak naprawdę jedynie bardzo umiarkowany sukces, w porównaniu do tego, który osiągnęłam. Nigdy nie myślałam, że spodoba się to i młodym, i starym. Myślałam, że spodoba się nastolatkom, to była jedyna publiczność, do jakiej miałam nadzieję dotrzeć. Ale nawet pisali do mnie, aby mi powiedzieć, jak bardzo kochają Anię; chłopcy z college’u robili to samo. W dniu, w którym napisałam te słowa, przyszedł do mnie list od dziewiętnastoletniego angielskiego chłopaka, zupełnie mi nieznanego, który pisze, że wyjeżdża na „front” i chce powiedzieć mi „zanim pójdzie”, jak wiele moje książki, a zwłaszcza Ania, znaczą dla niego. To właśnie w takich listach, pisarz znajduje nagrodę za całą pracę i poświęcenie.


Tak więc, Ania została zaakceptowana; ale musiałam czekać kolejny rok, zanim książka została opublikowana. Potem, 20 czerwca 1908, napisałam w moim dzienniku:
„Dzisiaj, jak powiedziałaby Ania, nastała epoka w moim życiu. Moja książka nadeszła właśnie od wydawcy. I radośnie wyznaję, że był to dla mnie pełen dumy, cudowny, ekscytujący moment! Oto w moich dłoniach spoczęło namacalne spełnienie wszystkich marzeń, nadziei, ambicji i zmagań całej mojej świadomej egzystencji - moja pierwsza książka! Może nie wspaniała, ale - moja, moja, moja - Coś, co JA powołałam do życia - coś, co - gdyby nie JA - nigdy by nie zaistniało.”


Otrzymywałam setki listów z całego świata, dotyczących Ani. Niektóre z nich były adresowane nie do mnie, ale do „Panny Anne Shirley, Green Gables, Avonlea, Prince Edward Island”. Pisane były przez małe dziewczynki, które miały rozbrajającą wiarę w to, że Ania jest postacią z krwi i kości, a ja nigdy nie chciałam pozbawiać ich złudzeń. Niektóre z tych listów były zdecydowanie zabawne. Jeden zaczynał się „Mój drogi, dawno utracony, wujku”, a jego autorka twierdziła, że jestem jego wujkiem Lionelem, który, jak się wydawał, zaginął przed laty. Błagała, bym odpisała „kochającej bratanicy” i wyjaśniła powód mojego długiego milczenia. Kilka osób napisało mi, że z ich życia mogą powstać bardzo ciekawe historie, a jeśli chciałabym je wykorzystać, to oni mi je prześlą, jeżeli oddam im połowę zarobionych pieniędzy. Odpowiedziałam tylko na jeden z tych listów, jego autorem był młody mężczyzna, który wrzucił do koperty znaczek zwrotny. Możliwie najłagodniej, odpowiedziałam mu, że nie potrzebuję żadnych materiałów, ponieważ miałam już w głowie pomysły na kolejne, które wymagają co najmniej dziesięciu lat, aby je spisać. Napisał znowu, że ma bardzo dużo cierpliwości i będzie cierpliwie oczekiwać, aż dziesięć lat minie; wtedy napisze znowu. Więc, jeśli moja własna wyobraźnia się skończy, zawsze będę mogła polegać na tym, co młody człowiek nazywał „porywającą historią życia!

„Ania” została przetłumaczona na szwedzki i holenderski. Mój egzemplarz szwedzkiego wydania daje mi zawsze powody do śmiechu. Na całej okładce jest wysmukła postać Ani, noszącej kapelusz od słońca, trzymającej słynną torbę podróżną i z włosami koloru intensywnego szkarłatu!

Moja walka o publikację „Ani z Zielonego Wzgórza” była zakończona…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez marigold dnia Wto 21:46, 11 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ASIEK
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 714
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Neverland :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 0:05, 12 Sie 2009    Temat postu:

Kurcze, odnoszę dziwne wrażenie, że ja to już gdzieś czytałam. Albo w biografii albo w jednym z pamiętników Maud. Hmm może nie tak dokładnie słowo w słowo to samo, ale bardzo podobnie. Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anna Paulina
Bratnia dusza
Bratnia dusza


Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 316
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 10:00, 12 Sie 2009    Temat postu:

Spore fragmenty tego tekstu znalazły się w tłumaczonym przeze mnie artykule o wydarzeniach "z życia wziętych", które znalazły się w Ani z Zielonego Wzgórza Wink Również w tamtym artykule były cytowane fragmenty autobiografii Lucy Maud Montgomery.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anna Paulina dnia Śro 10:03, 12 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rilla
Ten, który zna Józefa
Ten, który zna Józefa


Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 1673
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Złoty Brzeg
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:34, 12 Sie 2009    Temat postu:

Ja coś podobnego czytałam w biografii Maud.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Twórczość LMM / Powieści / Seria o Ani Shirley Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin